sobota, 2 maja 2015

To koniec

Nowy blog, również o Igrzyskach - dalsze losy
Wiem, że miałam założyć nowy dopiero po skończeniu tego bloga, ale cóż. Przeczytałam, po raz któryś Kosogłosa i postanowiłam napisać coś dalej i wynurzyć się poza ograniczenia, jakie nieświadomie narzuciła mi Suzanne Collins. Będę mogła się popisać i głównie to miejcie przed wizerunkiem mojego NOWEGO bloga.

piątek, 24 kwietnia 2015

POST INFORMACYJNY!!!

Kochani, na razie musiałam przestać z pisaniem :(... Za tydzień będziecie mogli się spodziewać działu 5. Wiem, wiem zaraz po każdym dziale miałam wstawiać "POST INFORMACYJNY", ale niestety nie miałam wtedy czasu D:. Naprawdę was przepraszam! Wyświetlenia rosną z dnia na dzień i nie wiecie, jaka jestem z tym szczęśliwa! Za tydzień będzie pościak! ;*

wtorek, 7 kwietnia 2015

Dział czwarty - Pierwszy dzień, bliżej areny

Nagle ogarnia mnie to uczucie... Czuję się tak samo jak wczoraj na dożynkach. Wpadam w panikę demoluję wszytko, poduszką rzucam w wazę. Ceramika rozbija się na tysiąc kawałków. A aksamitna poszewka, zostają po niej tylko strzępy materiału. Leżę na łóżku, myślę że to już koniec, gdy znów opętuje mnie fala złości. Nie chcę niczego popsuć, więc podskakuję. Mam nadzieję wyładować tę złość - to wszystko, co we mnie siedzi i nie może wyjść. Po pięciu minutach zostaję w bez ruchu, widzę jak przez mgłę wszystko słyszę o wiele lepiej. Słyszę kroki i dochodzi do mnie że to obsługa, z osłupienia wyrywa mnie opiekunka dystryktu tym swoim krzykiem. Siadam. Mój przedział wygląda jak siedem nieszczęść... Aksamit nie jest idealnie gładki, porozrywałam go paznokciami poduszka leży podarta. Waza Grecka rozbita. Piękny zapach, tylko to zostało. Wkracza ekipa sprzątająca w mgnieniu oka jest tak samo jak było... Aksamit, poduszka wszystko zostało zmienione. Niby niepozorna, sama nie wiem jak to zrobiłam. Coś we mnie pękło, już wtedy w Pałacu Sprawiedliwości. Nagle rozlega się wrzask. Wiem że Venomy, ale ciągle nie mogę dojść do siebie. Idę do łazienki. Biorę krótki prysznic, a wszystko pozostawiam w bałaganie. Z szafy zabieram skórzane spodnie i białą bluzkę. Siadam na łóżko i się ociągam. W końcu i tak kończę, rozciągam się chcąc wszystko spowolnić. Biorę czarne glany i idę. Chcę tak wyglądać jakbym była niczym niewzruszona, ale czuję że moje zachowanie wszystko zdradza.
- Witamy, panno spóźnialska - słyszę głos mentorki.
- Ja również, witam - odpowiadam głucho.
 Siadam przy stole, biorę dwie bułki, gorącą czekoladę i to mi wystarcza. Takie coś nasyci mnie do obiadu, choć nie wiem czy na obiedzie nie będę czuła się syta. Sączę gorącą czekoladę, która raz po raz parzy mi język. Nic sobie z tego nie robię i piję dalej. W końcu mój język jest odrętwiały.
    Docieramy do siedziby moich nieszczęść do Kapitolu stolicy Panem. Tutaj wszystko jest inne, ludzie ubrani są w różne tkaniny. Psy mają pofarbowane futra, co dla mnie jest okropnym widokiem. Ludzie zatrzymują się widzą pociąg. Widzę że śmieją się i cieszą, nadchodzi kochany dzień w których zacznie się rzeź, istny wylew krwi. Tyle razy oglądałam Igrzyska w swoim popsutym telewizorze, ale nigdy nie przypuszczałam że się tam znajdę. Nie wiem jaką przydzielą nam arenę, miejmy nadzieję że pełną drzew. I wody, czegokolwiek, byle przetrwać. Pustynia, byłaby okropna za dnia upał w nocy zaś nieludzki chłód, znikąd drewna i ciepła. Wszyscy umierali z zimna...
Nagle z zamyślenia wyrywa mnie szturchnięcie John'a. Nie protestuję i osuwam się na fotel. Wyłączam się, nic nie mówię a pół godziny mija jak pstryknięcie palcami. Zatrzymujemy się obok ośrodka szkoleniowego. Jest to wysoka budowla i założę się że pod ziemią, kryją się piętra. Nie jestem pewna... Wychodzimy z pociągu, mieszkamy na piątym piętrze. Ponoć dwunastka ma najlepiej, nie mogę sobie tego wyobrazić. Chciałabym zamknąć oczy i gdy wejdziemy krzyknąć "ale super!". Niestety, w moim towarzystwie jest panna mentorówna i opiekunka.. Nasza mentoreczka, ponoć za kasę zdradza słabe punkty, pogłoski... Niestety, ale na wszelki wypadek muszę grać.
Wchodzimy na nasze piętro. Jest pięknie, ledwo co powstrzymuję się od okrzyku i głębokiego wdechu. Krótko mówiąc jest pięknie, lepiej niż w pociągu. Ogólnie wszystko jest to samo, materiały żyrandole są z kryształu. Po prostu wszystko jest lepiej urządzone. Mamy osobne sypialnie, a mieszkanie które dla mieszkańców Kapitolu jest małe dla mnie jest ogromne... Jednak mamy tylko chwilę, zaraz mamy zacząć się przygotowywać, do oficjalnej parady trybutów.
      Windą jedziemy na sam dół i czeka tam na mnie stylistka Tris, przed tym muszą mnie wymyć. Ostatnio miałam styczność z wodą dziś rano więc nie powinnam być tak strasznie brudna, a jednak... Czujne oko mojej ekipy opłukuje ze mnie tonę brudu, depilują mi nogi i ręce. Z moich brwi, zostaje tylko połowa. Zbliżam się wyglądem do nich tych dziwolągów. W końcu staję w szlafroku obok mojej stylistki. Niczym się nie różni od innych ma twarz widocznie zdeformowaną przez liczne zabiegi upiększające. Ogląda mnie niczym sęp, po czym odchodzi i w końcu się odzywa.
- Ile masz lat? - spogląda na mnie.
- Ja piętnaście - odpowiadam zdecydowanym tonem
- Akurat do mojej kolekcji - burczy pod nosem.
Odchodzimy na obiad, tylko ja i moja stylistka. Nie mam zamiaru wszczynać rozmowy, dla mnie jest tylko tą podwładną Kapitolu, która ciągle służy się swoimi nudnymi strojami. Krótko mówiąc są okropne. Jedynym plusem jest to że nie są ciągle takie same, a przy tym się świecą, przez co rzucają się w oczy. Według mnie dwunastka ma najgorzej. Są przedstawiani w strojach górniczych. Obiad się kończy a ja wypiłam więcej niż zjadłam. Udajemy się do większego pomieszczenia, a w pokrowcu widnieje już mój strój. Jest przedziwaczny, wyglądam jak elektrownia i błyszczę na wszystkie strony. W głębi duszy kładę się ze śmiechu, ale nie wiem jak potraktowałaby to moja stylistka, która bacznie wszystko obserwuje.
- Idealnie!!! - wykrzykuje.
Nie wiem czy idealnie, ale John musi być ubrany w to samo. Nie ukrywam podnosi mnie to na duchu. Stylistka zaprowadza mnie piętro wyżej, gdzie czeka John. Stoi przy nim stylista Christof. Dają nam ostatnie wskazówki że mamy wejść na rydwan, a konie ruszą same. Kiedy oddalają się na bezpieczną odległość wybuchamy z John'em śmiechem. Wyglądamy jak idioci, kompletni idioci. W końcu ruszamy.
      Macham nerwowo ręką z nadzieją że zobaczą mnie sponsorzy, słyszę bicie swojego serca. Które na moment przestaje bić. Boję się, wszystko widzę w zwolnionym tempie. Ludzie którzy cieszą się z naszej porażki, dla których nasza śmierć jest widowiskiem. Patrzę na nich z obrzydzeniem, teraz jednak nie widać tego po mnie, wyglądam jak przestraszona trybutka. Pomimo to nikt nie zwraca na mnie uwagi, tylko macham i macham. Patrzę w tył. Dwunastka jest bez wątpienia najlepiej wystylizowanym dystryktem. Mają peleryny, które płoną. Dziewczyna wygląda bajecznie, chłopak prezentuje się silnie, w pewnej chwili łapią się za ręce. Sama przestaję oddychać, lecz nagle przypominam sobie że siedzę na rydwanie i znów macham. Stajemy obok balkonu na którym czeka prezydent Snow. Jest niski ma siwe włosy i szare oczy bez wyrazu. Jego usta nie są naturalne wyglądają jak nadmuchane. Jest elegancki to trzeba przyznać ma garnitur czarne spodnie i lakierki. Całość zdobi biała róża.
- Witam, tegorocznych trybutów na 74 Igrzyskach! - wykrzykuje, a kapitolińscy mieszczanie biją brawo. - Igrzyska zostały stworzone z myślą o buncie który wybuchł siedemdziesiąt cztery lata temu - mówi i odchodzi. Jego przemówienia zawsze takie są. Krótkie i na temat. Znów ogarnia mnie złość, tak surową cenę płacimy za bunt w którym nawet nie uczestniczyliśmy?!
                   Biorę głęboki wdech i wydech. Wydmuchuję z siebie całą złość. Schodzimy z rydwanów i wchodzimy prosto do wind. Kiedy jesteśmy już na piętrze idę do swojego pokoju, nie chcę jeść... Tutaj jest jeszcze lepiej niż w pociągu. W sumie, wszystko jest tak samo, wyróżniają się tylko zielone kanapy, obłożone skórą. Wchodzę do pokoju. Wygląda identycznie jak w pociągu, nie mam siły się umyć, więc rzucam się na łóżko i wszystko zdejmuję.. Tym razem kładę się w zwykłej bieliźnie. Boję się usnąć, bo jutro będę bliżej - śmierci...

piątek, 3 kwietnia 2015

POST INFORMACYJNY!!!

Następnego postu, będziecie mogli się spodziewać w środę :). 
Mam nadzieję że dział trzeci zajmie was na wystarczająco długo, bym mogła napisać coś lepszego. Wyświetlenia rosną, ale komentarzy brak, muszę wiedzieć co poprawić :). 
Proszę mi uwierzyć, że wprowadziłam tyle poprawek do pierwszego i drugiego posta że się w skali nie mieści :D. Wszystko dla Was moich czytelników!!! 


czwartek, 2 kwietnia 2015

Dział trzeci - Kapitol

Nagle tracę równowagę chwieję się tak jakbym stała na jednej nodze. Boję się. Mam ochotę krzyczeć, ale nie mogę. Przypomina mi się ten dzień.
   Była trzecia, mama wyszła po coś do jedzenia, ale nie wróciła. Wtedy jeszcze po piątce, grasował świr, tak to on ją zabił z zimną krwią poderżnął jej gardło. Czuję się podobnie jak nam o tym powiedzieli, jestem cała zesztywniała mam ochotę płakać. Nie mogę tego pokazać jestem trybutem i nie pozwolę się zhańbić mam swój honor. Jeśli zacznę płakać zawodowcy, wezmą mnie za mazgaja. Muszę stanąć do walki, choćbym miała zginąć.
   W końcu nadchodzi ta chwila, podajemy sobie ręce ja i John. Strażnicy pokoju zaprowadzają nas do Pałacu Sprawiedliwości, ojca nie ma pewnie przyjdzie mi słuchać tych rzeczy o mnie, ale cóż...
Wchodzę do pokoju, nigdy nie byłam w takim. Fotele obite są aksamitem, wiem co to bo mama miała kołnierzyk z tego materiału. Nie uspokajam, się myśli o matce mnie dobijają czuję się jeszcze gorzej, odsuwam się od tego i stoję na środku jestem całkiem sama... Nagle drzwi do mojego pokoju się otwierają, mam ochotę krzyczeć Rue, Shakira! Ale ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach stoi Harry. Och, on jest wspaniały!
- Cześć, Finch - mówi.
- Cześć Harry! - wykrzykuję i instynktownie rzucam mu się na szyję
- Wiesz zapomniałem ci powiedzieć, ale się w tobie podkochuję - mówi i całuje mnie.
- Wyjdź! - krzyczę, nie jestem przyzwyczajona do pocałunków.
- Ale, ale ja cię... - nie zdążył skończyć, bo Strażnicy pokoju się go pozbyli.
Jestem zdruzgotana też go kocham, ale do czegoś takiego nie jestem przyzwyczajona. Chcę usiąść, ale nie mogę gdyby nie ten aksamit. Jednak przełamuję strach i siadam. Z jednej strony chcę krzyczeć że to wspaniałe, a z drugiej przypomina mi się mama i jej słowa:
"Nie płacz Finch, cokolwiek zrobisz zawsze będę obok, kocham cię!" To ona była moją matką i to ją chciałabym widzieć, nagle do pokoju wchodzi macocha z Rue, a gdzie Shakira?
- Gdzie Shakira?! - drę się.
- Nie martw się o nią, jest bezpieczna - mówi macocha ze skruchą w głosie
- Nie obchodzi mnie to! Nie wierzę ci rozumiesz? Jesteś nieuczciwa, jesteś okropna! - krzyczę i wpadam w szał, czuję że wszystko we mnie pękło.
- Uspokój się Finch! - odkrzykuje.
- Mam ciebie dość! Jeśli spadnie im włos z głowy, to...  - nie kończę, bo strażnicy wyciągają Rue i macochę, w ostatniej chwili za drzwiami widzę Harrego i krzyczę:
"Zajmij się nimi, proszę!". Nie wiem czy to usłyszał, siadam na aksamitnej kanapie w końcu się wyciszam... Za dwie godziny wejdę do pociągu w którym znajdzie się Venoma i mentorka. Na reszcie jestem sama, bez świadków, bez kamer.
   Podciągam nogi do brzucha, a ręce opieram na kolanach zaczynam płakać. Ja piętnastoletnia Finch Crossley wylosowana w siedemdziesiątych czwartych Igrzyskach Głodowych z czterdziestoma siedmioma karteczkami w puli, zdawałam sobie sprawę że mogę zostać wylosowana, ale nie przypuszczałam że to będzie tak bolało... Mała Rue, moja Shakira która mnie nienawidzi. Ale kocham je nad życie, ojciec pracuje jesteśmy biedni, jeśli udałoby mi się wygrać... Och, miałabym dom w Wiosce Zwycięzców, macochy mogłabym się wreszcie pozbyć, a Shakira? Nareszcie odezwie się do mnie z uczuciem. Patrzę na wszystko na luksus, za to kapitolińskie dzieciaki powiedziałyby że ten pokój to coś strasznego. Zauważam futrzany dywan, kładę się na ziemi otulona futrem. Rozplatam włosy które wcześniej zaplotłam w warkocz. Po policzkach spływają mi strumienie łez i choć tego nie chcę zasypiam... Budzę się po dwóch godzinach, właściwie ktoś budzi mnie. Uśmiecham się, nie ze szczęścia tylko muszę tłumić śmiech. Co on sobie pomyślał? Roztrzepana dziewczyna, leżąca na dywanie. Na prawdę zrobiłam oszołamiające wrażenie. Ręką przeczesuję włosy, by wyglądać choć trochę jak człowiek. Zupełnie zapomniałam że przed stacją kolejową, będą czekać na nas kamerzyści - Matko! wykrzykuję. Fryzurę poprawiam sobie tak jak mogę. Nadal wyglądam jak z buszu.
    Wchodzę do pociągu, moim oczom ukazuje się luksus, nawet w Pałacu Sprawiedliwości nie było tak pięknie. Podłogę ścielą miękkie dywany, żyrandole są z kryształu. Kanapy obite są białym i czerwonym aksamitem. Jednym słowem jest jak w bajce. Tu tak pięknie, w piątce okropnie. Teraz rozumiem czemu kapitolińskie dzieci mówią że w dystryktach jest okropnie. Dla nich Pałac Sprawiedliwości to miejsce w którym ledwo, ledwo można by mieszkać. Dla nas to coś pięknego luksus nad luksusy nawet burmistrz nie mieszka tak pięknie. John popycha mnie do przodu, musiałam się zamyślić. Nie znam go dobrze, czasem rozmawiamy w szkole, ale to rzadko.
Jest to wysoki szatyn, ma szesnaście lat. Pracuje w elektrowni, musi... Ma brąz włosy, jego oczy są zielone, jest umięśniony i silny. Jego ojciec zginął w katastrofie, było to dawno. Dystrykt piąty był ogromny, nadal jest. Na granicy stała elektrownia, niegdyś tętniąca życiem, a dziś? Wybuchła z natężenia pracy, było tam 800 robotników wystarczyło że jeden się pomylił... Ziemia jest napromieniowana, dlatego całość jest okryta pancernym szkłem. Siadam na jednym fotelu, a chłopak obok mnie. Czekamy na mentorkę.
- Co tam u ciebie, lisku? - pyta się, a na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu.
- Jadę na śmierć - odpowiadam i oboje wybuchamy śmiechem.
- Czyż nie powinniśmy, czuć strachu? - patrzy na mnie spode łba.
- Owszem, powinniśmy... - nie kończę, bo do pokoju wchodzi mentorka i oboje zamieramy w bez ruchu.
Mentorka siada naprzeciwko. Znana jest ze szczerości do bólu, także boję się co powie.
- Mów co masz mówić - odzywa się John.
- Mogę? A więc zaczynam - mówi z zaskoczeniem - Nie macie szans na wygraną, a jeżeli macie to naprawdę nikłe, jest naprawdę wielu zawodowców.
- Jak mamy przetrwać?! - Wtrącam się, mam dość wysłuchiwania jaką jestem niezdarna. Prawie codziennie słyszę to od matki.
- Finch, na pierwszy rzut oka jesteś łagodna wykorzystaj to - uśmiecha się do mnie, a ja trwam bez odpowiedzi.
- A ty John? Zbierz jak najwięcej punktów, może zawodowcy będą cię chcieli? Wtedy mógłbyś ich zabić nocą tak że nikt by się nie zorientował - dodaje, a ja się oburzyłam.
- Co pani robi? Nastawia nas pani przeciwko sobie? - dopytuje się.
- I tak jedno z was musi umrzeć - śmieje się. - To tyle na dziś - odchodzi z przedziału.
        Podchodzi do nas Venoma. Jest dobra, nie wiem co Kapitol jej zrobił ale nas rozumie.
- Wierzę w was - mówi szeptem. - Tam jest twój pokój John, a na przeciwko twój - mówi i spogląda na mnie. - A zapomniałabym! - krzyczy - zaraz kolacja, ubierzcie się stosownie!
- Dobrze! - odpowiadam.                                                                                                                                   W pokoju panuje przyjemny zapach. Łóżko jak większość mebli, obite jest aksamitem. Otwieram szafę, znajduje się w niej pełno ubrań. Wybieram jedną skromną sukienkę z aksamitnym kołnierzykiem. Moje buty nie są na obcasie. W łazience, leży szczotka. Przeczesuję rude włosy i plotę w warkocz. Muszę przyznać, że wyglądam nawet ładnie. W miętowej sukience i czarnych butach. Rude włosy i ogólnie wygląd lisa do tego pasują. Przez chwilę siedzę na łóżku, nie wiem jak przeżyję nie wiem czy wygram. Ale wiem że dla sióstr zrobię wszystko, absolutnie. Wyobrażam sobie co czuje Rue, zawsze stawiałam się w jej obronie. Shakira jest najbardziej lubiana przez Macochę, Rue i ja jesteśmy czarnymi owcami w oczach matki. W oczach, kręci mi się zła. Tak, to ja dziś i wczoraj bałam się dożynek. Jestem trybutką z piątki. Wychodzę z pokoju.
      Na stole w przedziale restauracyjnym jest wiele potraw. Biorę kubek czekolady i bułkę z serem. Nie jestem przyzwyczajona do tak sporej ilości jedzenia, więc kończę i odchodzę od stołu.
Mój pokój ponownie wprawia mnie w chwilowe osłupienie. Wchodzę do łazienki. Zrzucam z siebie wszystko i wchodzę pod prysznic. Od razu się rozluźniam. Wychodzę. Ubieram nocną bieliznę i wchodzę pod kołdrę. Ciepło otula mnie ze wszystkich stron, przeciekający dach i dziurawy skrawek kołdry - zniknęły. Zasypiam...
       Budzę się o czwartej. Patrzę, przez okno. Widzę Kapitol. Z jednej strony się cieszę, a z drugiej... Jestem coraz, bliżej areny...

niedziela, 29 marca 2015

POST INFORMACYJNY!

Takiego typu posty, będą publikowane przed napisaniem kolejnego rozdziału.
Mam nadzieję że wczorajszy psot się podobał, a teraz zabieram się za pisanie, postu będziecie mogli się spodziewać w środę bądź w czwartek!!!
ZAPRASZAM

sobota, 28 marca 2015

Dział drugi - Dożynki

Nagle, przed moim domem ląduje poduszkowiec. Moje myśli krążą tylko i wyłącznie nad przeżyciami w lesie:
Zorientowali się że to ja?! To niemożliwe, nagle przypominam sobie o czymś dziwnym, to charczenie... A jeśli były tam kamery i wszystko zarejestrowały? Charczenie mogło, by być czymś w rodzaju zaalarmowania: "Wykryto intruza!!!"... Strażnicy Pokoju wchodzą do domu, jakiś pokazuje mnie palcem i boom! 
     Budzę się przerażona, nerwowo chodzę po domu. Siadam i płaczę, nie wiem co zrobić. Mój płacz nie trwa długo, bo podchodzi do mnie Rue, ona zawsze mnie pociesza... Jest młodsza ma tylko jedenaście lat, co jest najlepszym faktem. Nie może zostać wylosowana, będzie to ledwo jedna karteczka na tysiące. Kocham ją, jako starsza siostra czuję się za nią odpowiedzialna... Patrzę na lewą rękę, jest cała opuchnięta. Na szczęście lekarz kosztuje 6 rubli. Co prawda zostanie mi tylko dwa, ale cóż? Sądząc po ciemności jest druga rano. Nie pójdę teraz, tylko o czwartej. Nie będę spać. Boję się dziś dożynki, mogę zostać wylosowana, co jest bardzo prawdopodobne. Już wyobrażam sobie reakcję mojej macochy:
"I dobrze, jeden dziób mniej do wykarmienia!" I jeszcze ten jej uśmieszek, boję się co będzie z Rue i Shakirą, ręka strasznie boli i piecze. Godzina nadal jest niezmienna, ale nie wytrzymam dłużej. Spałam zaledwie cztery godziny, na dożynkach mogę wyglądać jak trup. Ubieram się rozkładam nogi i idę. Podróż będzie mnie kosztować dużo strachu, kiedy jeszcze watahy dzikich psów chodziły po dystrykcie, wychodzenie nocą było niedomyślenia. Na nodze mam szramę właśnie od watahy... Wreszcie dochodzę do lekarza. Moje myśli przeszywa niepokój. Widok kliniki jest rzadki. Wchodzę. Nie ma tłumów czego można się spodziewać...
- Masz sześć rubli?! - krzyczy lekarz, są znani z tyraństwa dla biednych - jak nie to wypad!!!
- Ależ, mam! - odkrzykuję przestraszona...
- Wejdź - lekarz złagodniał.
- Oczywiście - jestem zdezorientowana, nawet podczas ugryzienia przez psy nie weszłam do lekarza - nigdy nie weszłam.
Zajmuję miejsce, rozglądam się po pomieszczeniu. Jest sterylnie i czysto. W porównaniu z moim bladym ciałem, a ścianami jestem szara, a myłam się trzy dni temu. Tak mocne światło mnie oślepia dopiero po upływie minuty mogę normalnie patrzeć, to halogeny. Rzadko spotykane w dystryktach, ich ziemne światło. To bez wątpienia ono wprowadza mnie w zdezorientowanie. Lekarz wyciąga rękę, z początku nie wiem po co. W końcu rozumiem.. Pieniądze. Wyciągam sześć rubli i daję mu. Jestem strasznie zdenerwowana, wszystko co widzę kojarzy mi się z Kapitolem, nagle ogarnia mnie strach. Strach przed śmiercią...
- Twoja ręka jest opuchnięta musiała cię ugryźć pszczoła... - patrzy na mnie, aż w końcu odwraca głowę. - Harry! Ty się tym zajmij!
Harry to szkolne ciacho... Och, gdyby wiedział co do niego czuję... Muszę być silna żeby nie pomyślał że jestem nic nie wartym mięczakiem. Ma około metr osiemdziesiąt, jego włosy są czarne. Oczy połyskują czystym błękitem, ma piegi.
- Cześć Lisku! - uśmiecha się do mnie - co z tobą?
- Cze.. Cześć Harry! Z moją ręką? Słabo... - mówię, zgrywam kogoś kim nie jestem
- Faktycznie napuchnięta, ponoć użądliła cię pszczoła, kiedy to było? - pyta.
- Jakieś osiem godzin temu - ugryź się w język, za kogo on cię weźmie?!
- To ciężko, uda mi się to wyleczyć do dożynek, ale trochę czasu będziesz musiała poświęcić - uśmiecha się do mnie.
- No dobrze, rób co masz robić - odpowiadam.
Nagle zostaje mi wstrzyknięta ciecz, najprawdopodobniej usypiająca, pytam się go o to a Harry kiwa głową. Wszystko mi wiruje, w końcu tracę przytomność. [...]
   Obudziłam się, ręką mogłam już nią ruszać. Nie jest napuchnięta. Wychodzę, bo nikogo nie ma... Ciągle myślę o Harrym i o tym jego głosie. Wyszłam o drugiej jest szósta, szybko biegnę do domu. Na szczęście nogi mam sprawne, chichoczę... Staram się być cicho...
- Gdzieś ty była? Dziś dożynki, zapomniałaś?! - krzyczy macocha
- Ależ jakbym mogła? Przecież to najstraszniejszy dzień w roku - mówię.
- Chwila, chwila co ty masz na ręce? - denerwuję się.
- Na prawej? Nic - chowam lewą rękę w nadziei że macosze, chodziło o prawą dłoń.
- Nie! Ty masz bandaż!!! Biały ukradłaś, albo mnie oszukałaś! Miałaś dziesięć rubli, bo przecież nie zostawiłabyś Rue i Shakiry! - krzyczy macocha, tak bardzo że dziewczynki wstały.
- Była cała napuchnięta, wybacz! - zaczynam płakać, a ona uderza mnie w twarz.
- Idź! - krzyczy macocha - Wynocha! Nie dostaniesz jedzenia!
To było do przewidzenia, mam szczęście że dwa ruble udało mi się schować...  Jest szósta, a ja nie mam co robić, ciągle nurtuje mnie charczenie w głębi lasu, wyjdę...
Unikam macochy, która za wszelką cenę, chce mnie pozbawić życia i uwięzić w jednym malutkim pomieszczeniu. Czy to normalne? Czy nie powinnam się zbuntować? A jeśli moje siostry nie przeżyją jeśli mnie wybiorą?!
   Dochodzę do lasu. Widzę to samo ogrodzenie. Wszystko jest jednakowe, tylko... Konary drzewa po lewej stronie są ścięte, nie przedostanę się a nie chcę ryzykować. Muszę wrócić ze spuszczoną głową, nie wiem co tam jest coś poważnego skoro Kapitol nie chce nikogo tam wpuszczać. Dochodzę przed dom, o pierwszej muszę być na Placu Głównym. Nie wiem czy zostanę wylosowana, może tak... Wchodzę do domu, jest pusto, macocha i siostry się myją. Wchodzę do mojego pokoju siedzi tam Shakira, nie lubi mnie bo nie poluję... A to nie moja wina, nie da się już przechodzić. Wyobrażam sobie jak skaczę z królikiem na plecach, musiałby być to najśmieszniejszy widok mojego życia...
Jest dziesiąta, bo przecież macocha ma honorowe dwie godziny, a nas pośpiesza... Shakira poszła się myć, wychodzi Rue, jest czysta i ubrana odświętnie. Wreszcie nadchodzi moja kolej... Wchodzę do drewnianej wanienki, szoruję się niesamowicie. W końcu dociera do mnie jaka byłam brudna, na szczęście moja jasna karnacja skóry skutecznie maskuje tapetę brudu na moim ciele. Kąpię się godzinę, wychodzę. Czeka na mnie stara odzież i tak mam szczęście, bo Shakira i Rue noszą ciuchy po mnie. Na moim łóżku, czeka granatowa sukienka i czarne pantofelki bez obcasiku.
Ubieram się, Dożynki to najgorszy dzień w roku jest zgrozą dla każdego człowieka w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Wyglądam pięknie, nie codziennie w końcu widuję się w odświętnych ubraniach. Dożynki trzeba traktować jak święto, nie wiem czemu. Moim zdaniem ma to służyć poniżeniu dystryktów i pokazać, że nie mamy prawa żyć dobrze. Wybija dwunasta, musimy wychodzić... Macocha jak zawsze mnie zostawia i idzie szybciej ja muszę zająć się wszystkim. Łapię Rue za rękę za to Shakira ją wyrywa, nie wiem czemu nie da sobie tego wytłumaczyć, wiele prób na nic...
- Skakira, podaj mi rękę! - krzyczę, nie mogę jej zrozumieć, po woli mam jej dość!
- Nie! - odkrzykuje, nie mam zamiaru się z nią szarpać.
- W takim razie idź sama - mówię - no idź!
     Wreszcie dochodzę na plac główny, Shakira stoi już z macochą. Rue powoli odchodzi, a ja zajmuję miejsce w tłumie piętnastolatek. Patrzę na scenę stoi tam Venoma Alleke - opiekunka dystryktu. Ubrana jest w żółtą sukienkę i zieloną perukę, którą co jakiś czas poprawia. Ma wysokie obcasy, nie rozumiem jak można chodzić w czymś takim. Venoma rozpoczyna gatkę o Kapitolu, nie wierzę w ani jedno słowo. W końcu do mikrofonu podchodzi burmistrz i mówi praktycznie o tym samym. W końcu rozpoczyna się losowanie, jest to najgorszy moment dożynek.
- Panie mają pierwszeństwo - mówi Alleke, boję się jak nigdy! Podchodzi do mikrofonu otwiera karteczkę - tegoroczną trybutką jest Finch Crossley.
Wszyscy się ode mnie odsuwają, a ja chwiejnym ruchem idę w stronę sceny. Boję się, przed oczami zrobiło mi się ciemno, trzęsę się. Tracę równowagę, przechodząc obok chłopców, łapie mnie Harry. Stoję obok sceny i w końcu wchodzę. Venoma patrzy na mnie, ale nie zamierza się mną zbytnio interesować.
- Czas na chłopców - w tej samej chwili wręcz podbiega i odbiega od szklanej kuli. - A tegorocznym trybutem jest... - John Cartes!