wtorek, 7 kwietnia 2015

Dział czwarty - Pierwszy dzień, bliżej areny

Nagle ogarnia mnie to uczucie... Czuję się tak samo jak wczoraj na dożynkach. Wpadam w panikę demoluję wszytko, poduszką rzucam w wazę. Ceramika rozbija się na tysiąc kawałków. A aksamitna poszewka, zostają po niej tylko strzępy materiału. Leżę na łóżku, myślę że to już koniec, gdy znów opętuje mnie fala złości. Nie chcę niczego popsuć, więc podskakuję. Mam nadzieję wyładować tę złość - to wszystko, co we mnie siedzi i nie może wyjść. Po pięciu minutach zostaję w bez ruchu, widzę jak przez mgłę wszystko słyszę o wiele lepiej. Słyszę kroki i dochodzi do mnie że to obsługa, z osłupienia wyrywa mnie opiekunka dystryktu tym swoim krzykiem. Siadam. Mój przedział wygląda jak siedem nieszczęść... Aksamit nie jest idealnie gładki, porozrywałam go paznokciami poduszka leży podarta. Waza Grecka rozbita. Piękny zapach, tylko to zostało. Wkracza ekipa sprzątająca w mgnieniu oka jest tak samo jak było... Aksamit, poduszka wszystko zostało zmienione. Niby niepozorna, sama nie wiem jak to zrobiłam. Coś we mnie pękło, już wtedy w Pałacu Sprawiedliwości. Nagle rozlega się wrzask. Wiem że Venomy, ale ciągle nie mogę dojść do siebie. Idę do łazienki. Biorę krótki prysznic, a wszystko pozostawiam w bałaganie. Z szafy zabieram skórzane spodnie i białą bluzkę. Siadam na łóżko i się ociągam. W końcu i tak kończę, rozciągam się chcąc wszystko spowolnić. Biorę czarne glany i idę. Chcę tak wyglądać jakbym była niczym niewzruszona, ale czuję że moje zachowanie wszystko zdradza.
- Witamy, panno spóźnialska - słyszę głos mentorki.
- Ja również, witam - odpowiadam głucho.
 Siadam przy stole, biorę dwie bułki, gorącą czekoladę i to mi wystarcza. Takie coś nasyci mnie do obiadu, choć nie wiem czy na obiedzie nie będę czuła się syta. Sączę gorącą czekoladę, która raz po raz parzy mi język. Nic sobie z tego nie robię i piję dalej. W końcu mój język jest odrętwiały.
    Docieramy do siedziby moich nieszczęść do Kapitolu stolicy Panem. Tutaj wszystko jest inne, ludzie ubrani są w różne tkaniny. Psy mają pofarbowane futra, co dla mnie jest okropnym widokiem. Ludzie zatrzymują się widzą pociąg. Widzę że śmieją się i cieszą, nadchodzi kochany dzień w których zacznie się rzeź, istny wylew krwi. Tyle razy oglądałam Igrzyska w swoim popsutym telewizorze, ale nigdy nie przypuszczałam że się tam znajdę. Nie wiem jaką przydzielą nam arenę, miejmy nadzieję że pełną drzew. I wody, czegokolwiek, byle przetrwać. Pustynia, byłaby okropna za dnia upał w nocy zaś nieludzki chłód, znikąd drewna i ciepła. Wszyscy umierali z zimna...
Nagle z zamyślenia wyrywa mnie szturchnięcie John'a. Nie protestuję i osuwam się na fotel. Wyłączam się, nic nie mówię a pół godziny mija jak pstryknięcie palcami. Zatrzymujemy się obok ośrodka szkoleniowego. Jest to wysoka budowla i założę się że pod ziemią, kryją się piętra. Nie jestem pewna... Wychodzimy z pociągu, mieszkamy na piątym piętrze. Ponoć dwunastka ma najlepiej, nie mogę sobie tego wyobrazić. Chciałabym zamknąć oczy i gdy wejdziemy krzyknąć "ale super!". Niestety, w moim towarzystwie jest panna mentorówna i opiekunka.. Nasza mentoreczka, ponoć za kasę zdradza słabe punkty, pogłoski... Niestety, ale na wszelki wypadek muszę grać.
Wchodzimy na nasze piętro. Jest pięknie, ledwo co powstrzymuję się od okrzyku i głębokiego wdechu. Krótko mówiąc jest pięknie, lepiej niż w pociągu. Ogólnie wszystko jest to samo, materiały żyrandole są z kryształu. Po prostu wszystko jest lepiej urządzone. Mamy osobne sypialnie, a mieszkanie które dla mieszkańców Kapitolu jest małe dla mnie jest ogromne... Jednak mamy tylko chwilę, zaraz mamy zacząć się przygotowywać, do oficjalnej parady trybutów.
      Windą jedziemy na sam dół i czeka tam na mnie stylistka Tris, przed tym muszą mnie wymyć. Ostatnio miałam styczność z wodą dziś rano więc nie powinnam być tak strasznie brudna, a jednak... Czujne oko mojej ekipy opłukuje ze mnie tonę brudu, depilują mi nogi i ręce. Z moich brwi, zostaje tylko połowa. Zbliżam się wyglądem do nich tych dziwolągów. W końcu staję w szlafroku obok mojej stylistki. Niczym się nie różni od innych ma twarz widocznie zdeformowaną przez liczne zabiegi upiększające. Ogląda mnie niczym sęp, po czym odchodzi i w końcu się odzywa.
- Ile masz lat? - spogląda na mnie.
- Ja piętnaście - odpowiadam zdecydowanym tonem
- Akurat do mojej kolekcji - burczy pod nosem.
Odchodzimy na obiad, tylko ja i moja stylistka. Nie mam zamiaru wszczynać rozmowy, dla mnie jest tylko tą podwładną Kapitolu, która ciągle służy się swoimi nudnymi strojami. Krótko mówiąc są okropne. Jedynym plusem jest to że nie są ciągle takie same, a przy tym się świecą, przez co rzucają się w oczy. Według mnie dwunastka ma najgorzej. Są przedstawiani w strojach górniczych. Obiad się kończy a ja wypiłam więcej niż zjadłam. Udajemy się do większego pomieszczenia, a w pokrowcu widnieje już mój strój. Jest przedziwaczny, wyglądam jak elektrownia i błyszczę na wszystkie strony. W głębi duszy kładę się ze śmiechu, ale nie wiem jak potraktowałaby to moja stylistka, która bacznie wszystko obserwuje.
- Idealnie!!! - wykrzykuje.
Nie wiem czy idealnie, ale John musi być ubrany w to samo. Nie ukrywam podnosi mnie to na duchu. Stylistka zaprowadza mnie piętro wyżej, gdzie czeka John. Stoi przy nim stylista Christof. Dają nam ostatnie wskazówki że mamy wejść na rydwan, a konie ruszą same. Kiedy oddalają się na bezpieczną odległość wybuchamy z John'em śmiechem. Wyglądamy jak idioci, kompletni idioci. W końcu ruszamy.
      Macham nerwowo ręką z nadzieją że zobaczą mnie sponsorzy, słyszę bicie swojego serca. Które na moment przestaje bić. Boję się, wszystko widzę w zwolnionym tempie. Ludzie którzy cieszą się z naszej porażki, dla których nasza śmierć jest widowiskiem. Patrzę na nich z obrzydzeniem, teraz jednak nie widać tego po mnie, wyglądam jak przestraszona trybutka. Pomimo to nikt nie zwraca na mnie uwagi, tylko macham i macham. Patrzę w tył. Dwunastka jest bez wątpienia najlepiej wystylizowanym dystryktem. Mają peleryny, które płoną. Dziewczyna wygląda bajecznie, chłopak prezentuje się silnie, w pewnej chwili łapią się za ręce. Sama przestaję oddychać, lecz nagle przypominam sobie że siedzę na rydwanie i znów macham. Stajemy obok balkonu na którym czeka prezydent Snow. Jest niski ma siwe włosy i szare oczy bez wyrazu. Jego usta nie są naturalne wyglądają jak nadmuchane. Jest elegancki to trzeba przyznać ma garnitur czarne spodnie i lakierki. Całość zdobi biała róża.
- Witam, tegorocznych trybutów na 74 Igrzyskach! - wykrzykuje, a kapitolińscy mieszczanie biją brawo. - Igrzyska zostały stworzone z myślą o buncie który wybuchł siedemdziesiąt cztery lata temu - mówi i odchodzi. Jego przemówienia zawsze takie są. Krótkie i na temat. Znów ogarnia mnie złość, tak surową cenę płacimy za bunt w którym nawet nie uczestniczyliśmy?!
                   Biorę głęboki wdech i wydech. Wydmuchuję z siebie całą złość. Schodzimy z rydwanów i wchodzimy prosto do wind. Kiedy jesteśmy już na piętrze idę do swojego pokoju, nie chcę jeść... Tutaj jest jeszcze lepiej niż w pociągu. W sumie, wszystko jest tak samo, wyróżniają się tylko zielone kanapy, obłożone skórą. Wchodzę do pokoju. Wygląda identycznie jak w pociągu, nie mam siły się umyć, więc rzucam się na łóżko i wszystko zdejmuję.. Tym razem kładę się w zwykłej bieliźnie. Boję się usnąć, bo jutro będę bliżej - śmierci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz