niedziela, 29 marca 2015

POST INFORMACYJNY!

Takiego typu posty, będą publikowane przed napisaniem kolejnego rozdziału.
Mam nadzieję że wczorajszy psot się podobał, a teraz zabieram się za pisanie, postu będziecie mogli się spodziewać w środę bądź w czwartek!!!
ZAPRASZAM

sobota, 28 marca 2015

Dział drugi - Dożynki

Nagle, przed moim domem ląduje poduszkowiec. Moje myśli krążą tylko i wyłącznie nad przeżyciami w lesie:
Zorientowali się że to ja?! To niemożliwe, nagle przypominam sobie o czymś dziwnym, to charczenie... A jeśli były tam kamery i wszystko zarejestrowały? Charczenie mogło, by być czymś w rodzaju zaalarmowania: "Wykryto intruza!!!"... Strażnicy Pokoju wchodzą do domu, jakiś pokazuje mnie palcem i boom! 
     Budzę się przerażona, nerwowo chodzę po domu. Siadam i płaczę, nie wiem co zrobić. Mój płacz nie trwa długo, bo podchodzi do mnie Rue, ona zawsze mnie pociesza... Jest młodsza ma tylko jedenaście lat, co jest najlepszym faktem. Nie może zostać wylosowana, będzie to ledwo jedna karteczka na tysiące. Kocham ją, jako starsza siostra czuję się za nią odpowiedzialna... Patrzę na lewą rękę, jest cała opuchnięta. Na szczęście lekarz kosztuje 6 rubli. Co prawda zostanie mi tylko dwa, ale cóż? Sądząc po ciemności jest druga rano. Nie pójdę teraz, tylko o czwartej. Nie będę spać. Boję się dziś dożynki, mogę zostać wylosowana, co jest bardzo prawdopodobne. Już wyobrażam sobie reakcję mojej macochy:
"I dobrze, jeden dziób mniej do wykarmienia!" I jeszcze ten jej uśmieszek, boję się co będzie z Rue i Shakirą, ręka strasznie boli i piecze. Godzina nadal jest niezmienna, ale nie wytrzymam dłużej. Spałam zaledwie cztery godziny, na dożynkach mogę wyglądać jak trup. Ubieram się rozkładam nogi i idę. Podróż będzie mnie kosztować dużo strachu, kiedy jeszcze watahy dzikich psów chodziły po dystrykcie, wychodzenie nocą było niedomyślenia. Na nodze mam szramę właśnie od watahy... Wreszcie dochodzę do lekarza. Moje myśli przeszywa niepokój. Widok kliniki jest rzadki. Wchodzę. Nie ma tłumów czego można się spodziewać...
- Masz sześć rubli?! - krzyczy lekarz, są znani z tyraństwa dla biednych - jak nie to wypad!!!
- Ależ, mam! - odkrzykuję przestraszona...
- Wejdź - lekarz złagodniał.
- Oczywiście - jestem zdezorientowana, nawet podczas ugryzienia przez psy nie weszłam do lekarza - nigdy nie weszłam.
Zajmuję miejsce, rozglądam się po pomieszczeniu. Jest sterylnie i czysto. W porównaniu z moim bladym ciałem, a ścianami jestem szara, a myłam się trzy dni temu. Tak mocne światło mnie oślepia dopiero po upływie minuty mogę normalnie patrzeć, to halogeny. Rzadko spotykane w dystryktach, ich ziemne światło. To bez wątpienia ono wprowadza mnie w zdezorientowanie. Lekarz wyciąga rękę, z początku nie wiem po co. W końcu rozumiem.. Pieniądze. Wyciągam sześć rubli i daję mu. Jestem strasznie zdenerwowana, wszystko co widzę kojarzy mi się z Kapitolem, nagle ogarnia mnie strach. Strach przed śmiercią...
- Twoja ręka jest opuchnięta musiała cię ugryźć pszczoła... - patrzy na mnie, aż w końcu odwraca głowę. - Harry! Ty się tym zajmij!
Harry to szkolne ciacho... Och, gdyby wiedział co do niego czuję... Muszę być silna żeby nie pomyślał że jestem nic nie wartym mięczakiem. Ma około metr osiemdziesiąt, jego włosy są czarne. Oczy połyskują czystym błękitem, ma piegi.
- Cześć Lisku! - uśmiecha się do mnie - co z tobą?
- Cze.. Cześć Harry! Z moją ręką? Słabo... - mówię, zgrywam kogoś kim nie jestem
- Faktycznie napuchnięta, ponoć użądliła cię pszczoła, kiedy to było? - pyta.
- Jakieś osiem godzin temu - ugryź się w język, za kogo on cię weźmie?!
- To ciężko, uda mi się to wyleczyć do dożynek, ale trochę czasu będziesz musiała poświęcić - uśmiecha się do mnie.
- No dobrze, rób co masz robić - odpowiadam.
Nagle zostaje mi wstrzyknięta ciecz, najprawdopodobniej usypiająca, pytam się go o to a Harry kiwa głową. Wszystko mi wiruje, w końcu tracę przytomność. [...]
   Obudziłam się, ręką mogłam już nią ruszać. Nie jest napuchnięta. Wychodzę, bo nikogo nie ma... Ciągle myślę o Harrym i o tym jego głosie. Wyszłam o drugiej jest szósta, szybko biegnę do domu. Na szczęście nogi mam sprawne, chichoczę... Staram się być cicho...
- Gdzieś ty była? Dziś dożynki, zapomniałaś?! - krzyczy macocha
- Ależ jakbym mogła? Przecież to najstraszniejszy dzień w roku - mówię.
- Chwila, chwila co ty masz na ręce? - denerwuję się.
- Na prawej? Nic - chowam lewą rękę w nadziei że macosze, chodziło o prawą dłoń.
- Nie! Ty masz bandaż!!! Biały ukradłaś, albo mnie oszukałaś! Miałaś dziesięć rubli, bo przecież nie zostawiłabyś Rue i Shakiry! - krzyczy macocha, tak bardzo że dziewczynki wstały.
- Była cała napuchnięta, wybacz! - zaczynam płakać, a ona uderza mnie w twarz.
- Idź! - krzyczy macocha - Wynocha! Nie dostaniesz jedzenia!
To było do przewidzenia, mam szczęście że dwa ruble udało mi się schować...  Jest szósta, a ja nie mam co robić, ciągle nurtuje mnie charczenie w głębi lasu, wyjdę...
Unikam macochy, która za wszelką cenę, chce mnie pozbawić życia i uwięzić w jednym malutkim pomieszczeniu. Czy to normalne? Czy nie powinnam się zbuntować? A jeśli moje siostry nie przeżyją jeśli mnie wybiorą?!
   Dochodzę do lasu. Widzę to samo ogrodzenie. Wszystko jest jednakowe, tylko... Konary drzewa po lewej stronie są ścięte, nie przedostanę się a nie chcę ryzykować. Muszę wrócić ze spuszczoną głową, nie wiem co tam jest coś poważnego skoro Kapitol nie chce nikogo tam wpuszczać. Dochodzę przed dom, o pierwszej muszę być na Placu Głównym. Nie wiem czy zostanę wylosowana, może tak... Wchodzę do domu, jest pusto, macocha i siostry się myją. Wchodzę do mojego pokoju siedzi tam Shakira, nie lubi mnie bo nie poluję... A to nie moja wina, nie da się już przechodzić. Wyobrażam sobie jak skaczę z królikiem na plecach, musiałby być to najśmieszniejszy widok mojego życia...
Jest dziesiąta, bo przecież macocha ma honorowe dwie godziny, a nas pośpiesza... Shakira poszła się myć, wychodzi Rue, jest czysta i ubrana odświętnie. Wreszcie nadchodzi moja kolej... Wchodzę do drewnianej wanienki, szoruję się niesamowicie. W końcu dociera do mnie jaka byłam brudna, na szczęście moja jasna karnacja skóry skutecznie maskuje tapetę brudu na moim ciele. Kąpię się godzinę, wychodzę. Czeka na mnie stara odzież i tak mam szczęście, bo Shakira i Rue noszą ciuchy po mnie. Na moim łóżku, czeka granatowa sukienka i czarne pantofelki bez obcasiku.
Ubieram się, Dożynki to najgorszy dzień w roku jest zgrozą dla każdego człowieka w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Wyglądam pięknie, nie codziennie w końcu widuję się w odświętnych ubraniach. Dożynki trzeba traktować jak święto, nie wiem czemu. Moim zdaniem ma to służyć poniżeniu dystryktów i pokazać, że nie mamy prawa żyć dobrze. Wybija dwunasta, musimy wychodzić... Macocha jak zawsze mnie zostawia i idzie szybciej ja muszę zająć się wszystkim. Łapię Rue za rękę za to Shakira ją wyrywa, nie wiem czemu nie da sobie tego wytłumaczyć, wiele prób na nic...
- Skakira, podaj mi rękę! - krzyczę, nie mogę jej zrozumieć, po woli mam jej dość!
- Nie! - odkrzykuje, nie mam zamiaru się z nią szarpać.
- W takim razie idź sama - mówię - no idź!
     Wreszcie dochodzę na plac główny, Shakira stoi już z macochą. Rue powoli odchodzi, a ja zajmuję miejsce w tłumie piętnastolatek. Patrzę na scenę stoi tam Venoma Alleke - opiekunka dystryktu. Ubrana jest w żółtą sukienkę i zieloną perukę, którą co jakiś czas poprawia. Ma wysokie obcasy, nie rozumiem jak można chodzić w czymś takim. Venoma rozpoczyna gatkę o Kapitolu, nie wierzę w ani jedno słowo. W końcu do mikrofonu podchodzi burmistrz i mówi praktycznie o tym samym. W końcu rozpoczyna się losowanie, jest to najgorszy moment dożynek.
- Panie mają pierwszeństwo - mówi Alleke, boję się jak nigdy! Podchodzi do mikrofonu otwiera karteczkę - tegoroczną trybutką jest Finch Crossley.
Wszyscy się ode mnie odsuwają, a ja chwiejnym ruchem idę w stronę sceny. Boję się, przed oczami zrobiło mi się ciemno, trzęsę się. Tracę równowagę, przechodząc obok chłopców, łapie mnie Harry. Stoję obok sceny i w końcu wchodzę. Venoma patrzy na mnie, ale nie zamierza się mną zbytnio interesować.
- Czas na chłopców - w tej samej chwili wręcz podbiega i odbiega od szklanej kuli. - A tegorocznym trybutem jest... - John Cartes!

POST INFORMACYJNY!

Przepraszam za znaczne opóźnienie, kolejny dział jest prawie skończony, będzie można się go spodziewać ok. 15, mam nadzieję że będziecie cierpliwi! Zapowiada się naprawdę dłuugi dział, więc na trochę was zajmie ;). Gdy skończę tego bloga, nie skończę z bloggerem, będę nadal pisać i na pewno zobaczycie linki, ale do tego jeszcze długo! ZAPRASZAM!!!

czwartek, 26 marca 2015

POST INFORMACYJNY!

                                          Cześć! Nazywam się Wiktoria, co wiadomo z mojego profilu ;).
                                          Niestety jak widzieliście blog jest zaniedbany :(, nie umiem
                                          zajmować się grafiką :P. Więc jeśli ktoś potrafi zrobić ładny
                                          nagłówek na bloga, to proszę pisać, mój adres e - mail znajdziecie
                                          na moim profilu ;)! Postu możecie spodziewać się jutro lub nawet
                                                      dziś w godzinach wieczornych! ZAPRASZAM!



środa, 25 marca 2015

Dział pierwszy - dzień przed

Budzę się o czwartej, poznaję to po porannym słońcu które muska mi policzki i oczy swoim letnim ciepłem. Wstaję, nie mam matki zginęła.. Jakiś wariat ją zabił. Teraz mam macochę, jest okropna bije mnie i moje rodzeństwo. Wstaję ubieram się i już po chwili jestem na nogach. Orientuję się że macocha wstała, uciekam z domu. Zwinnymi ruchami, jest upalnie. Nasz dystrykt specjalizuje się z energii słonecznej. Mówią na mnie Lisek, choć jestem Finch. Nienawidzę swojej urody, mam rude włosy piegi i szaro-niebieskie oczy. Mam piętnaście lat.
    Idę się przebiegnąć, mieszkam na Złożysku w malutkim domku. Widzę ogrodzenie pod napięciem. Wszystko jest zrobione po to, żeby zmiechy i inne zwierzęta nie wdzierały się do dystryktu piątego. Marzę o przedostaniu się do zimnego lasu, tam gdzie nikt mnie nie zobaczy... Jednakże u nas głównym zajęciem jest energia nie brakuje nam jej, bo Kapitol nie chce by ktoś wychodził poza Panem. Zauważam drzewo, a przy nim jeszcze jedno. Dzięki temu wejdę i wyjdę niezauważona poza krwawe rządy prezydenta Snowa. Jestem niezdarna jeśli chodzi o wspinanie się. Wchodzę, gałąź się łamie... Prawą nogą znajduję inną równie chwiejną. Kiedy jestem już na tyle wysoko skaczę z drzewa na drzewo i zdaję sobie sprawę, że nie wylądowałam dobrze, a przy tym wyglądam jak małpa... Obejmuję nogami gałąź i sunę do pnia, nagle coś żądli mnie w lewą rękę, puszczam drzewo jedną dłonią, zębami wyciągam żądło... Boli i piecze, ale teraz najważniejsze jest moje przeżycie. Łapię rozgałęzienie, i siedzę...
    Znajduję się po drugiej stronie, czuję się wolna, przez chwilę napawam się widokiem Panem, ale gałąź się łamie, spadam na najniższy konar. Przez chwilę jestem oszołomiona. Wstaję i idę na dół. Część lasu jest ciemna. Jednak chcę tam wejść. Ściółką są igły, zdejmuję stare buty i idę całkiem boso. To wspaniałe miejsce. Czuję delikatny wietrzyk na moich plecach. Jestem zadowolona, wchodzę na drzewo o gładkiej korze, buty zostawiam u góry i schodzę. Chodzę jak najciszej. Nawet najmniejszy szelest będzie okropny. Muszę być cicha przy 47 karteczkach na pewno trafię na arenę i stoczę krwiożerczą bijatykę, nie chcę zabijać, poczekam aż wszyscy się pozabijają, wytrzasnę nóż i rzucę komuś w głowę. Wchodzę na drzewo i ubieram buty. Siedzę i ponownie czuję się wolna. Mogłabym uciec, gdzieś dalej. Ale, gdyby ktoś z Kapitolu mnie dostrzegł... Skaczę z najniższej gałęzi. Biegam w głąb, lecz nagle słyszę że coś jakby charczy. Nie jest to zmiech, pewnie niedźwidź.   Szybko uciekam na drzewo. Wspinam się i skaczę, tym razem poszło mi o niebo lepiej.                        Choć nadal czuję się niepewnie pośród drzew. Idę do domu, czeka tam na mnie macocha.
- Gdzież się szlajasz? - wykrzykuje podnosząc rękę - mów!
- Macocho, wybacz chciałam się przejść - uderza mnie - proszę, przestań!
- Ten jeden, jedyny raz daje ci odejść nie dostaniesz jednak obiadu i śniadania, które już minęło! - unosi rękę i pokazuje mi drzwi do mojego pokoju i rodzeństwa.
Wchodzę do pokoiku, gdzie znajdują się moje siostry Rue i Shakira. Jestem ciekawa co jadły na śniadanie.
- Witam moje panie - mówię.
- Cześć lisku - cieszą się.
- Co było na śniadanie? - pytam - nie jadłam nic
- Och, czerstwy chleb... - Shakira wzbija wzrok w podłogę - macocha zjadła najwięcej
Kończymy rozmowę, w brzuchu mi burczy, ponownie idę na dwór by się czymś zająć... Za  polecenia macochy muszę pójść na Czarny Rynek, macocha dała mi jakieś szmaty i muszę je sprzedać za minimum dwie sztuki rubli... Doszły mnie słuchy że w dwunastce nazywają Rynek - Ćwiekiem. Może zacznę tak mówić?
   Staję na środku ze stertą zużytych ubrań i się drę:
- Ubrania! Sprzedam wszystkie za minimum dwa ruble! - krzyczę
W końcu po dwóch godzinach stania ktoś podchodzi. Wkłada mi do ręki dziesięć rubli i mówi:
- Zatrzymaj te pieniądze, a ciuchami zrób coś pożytecznego - mówi nieznajoma.
- Dobrze - mówię. Kobieta ucieka, a ja wracam do domu. Dziesięć rubli to bardzo dużo, myślę... Nie mogę jednak wszystkiego jej oddać, dam jej dwa ruble a pozostałe zostawię dla siebie i dla rodzeństwa. Wchodzę do domu
- Masz pieniądze?! - na samym progu słyszę przeraźliwy głos matki - masz?!
- Tak mam, mam, tylko dwa - mam szczęście że podarowano mi 8 rubli, bo w końcu dwa muszę dać macosze.
- To dobrze idź do siebie! - mówi wyniosłym tonem - och, tylko nie zapomnij jutro 74 dożynki! Mam już rzeczy dla ciebie.
- Dobrze! - wykrzykuję.
Kładę się na łóżku i marzę o lepszym jutrze. Po policzku spływa mi łza. Nie jestem za nią odpowiedzialna... Zwijam się w kłębek, a Rue mnie przykrywa. Mam ochotę iść do lasu. Więc potajemnie się wymykam idę przed ogrodzenie, mam już wchodzić kiedy mój słuch zostaje zaalarmowany, instynktownie podnoszę wzrok, schodzą strażnicy pokoju...
- Ktoś tu był! - wykrzykuje jeden pokazując palcem moje ślady.
- Masz rację Gale - mówi drugi
Chowam się za drzewo i uciekam, strażnicy się obejrzeli ale udało mi się umknąć...
      Wchodzę do domu, zamykam drzwi i zasypiam.